Dzień dobry... czyli o tym jak mało rodzic wie na temat swej Pociechy.

Wraz z pojawieniem się naszego Potomka na świecie pojawiły się również swoistego rodzaju "problemy". Do przewidzenia.
To, że pojawią się problemy było do przewidzenia. Właściwie... oczywista oczywistość.

 Za to sama specyfika problemów była zaskakująca. ZASKAKUJĄCA :)
(Zaznaczam, że przed pojawieniem się Witka daleko u ogona latały mi niepokojące sygnały z mediów, że tak, jak opiszę poniżej, może być. Nie byłam przygotowana, o zgrozo, nie odrobiłam lekcji przed przedstawieniem Syna światu!)

"Dzień dobry... a jemu nie jest za zimno?" 


To jedno z pytań, jakie padały dokładnie tyle razy, ile razy zobaczono nas na spacerze po powrocie z dziewięciodniowego pobytu w szpitalu do domu, czyli jakieś trzy razy dziennie (psa trzeba było wyprowadzać), i sytuacja taka trwała... a ze 4 miechy. Przypominam- Syn nasz urodził się w połowie czerwca. Każdy, kto choć urywek tego lata spędził w Polsce, pamięta jakie owo lato było... "gorące" to powiedziane z deczka łagodnie i nie specjalnie oddające istotę problemu. Było po prostu upalnie nie do zniesienia.
Jednak jakiż "niepokój" budził wśród przechodniów widok Oseska w samym bodziaku z krótkim rękawkiem w obudowanej gondoli?
Z początku czuliśmy się ciut dziwacznie. Bo skąd w taki skwar pytanie tej natury? Skąd u licha pomysł, żeby takiego młodego Człowieczka pakować w czapkę i spodenki, co sugerowano nam po każdej naszej odpowiedzi, że: "nie, nie jest, przecież mamy 36 stopni dzisiaj..."?
Czuliśmy dobrze zakorzenioną pewność siebie zważywszy na fakt, że w.w. Osesek nie był narażony na działanie najlżejszej nawet bryzy kimając sobie spokojnie w OBUDOWANEJ gondoli i z przyjemnością delektując się spacerami z Czortem. No i mamy też swoje lata. Serio. Jednak przechodnie różnej maści- te znajome przechodnie i te nie (one, te przechodnie, to szeptem za plecami naszymi wyrażały daleko idącą urazę do nas- rodziców Oseska i naszego braku pomyślunku) starały się tę naszą pewność siebie odebrać nam brutalnie i bez powrotu.
Mimo wszystko z czasem przywykliśmy (musieliśmy) i nawet zaczęło nas bawić to zatroskanie o naszego Syna. Na nic bowiem zdały się wyjaśnienia, że ta oto Larwa to jest taki sam człowiek jak my, a my, co może zaskakujące, nie mieliśmy czapeczki na uszy i spodenek po koniuszki palców...
Analizując zachowanie przechodniów doszliśmy do kilku wniosków.
Mianowicie: zatroskanie o Potomka wynika (opcjonalnie) z:
  • chęci wyrażenia, w dość opaczny sposób, zainteresowania samym Oseskiem;
  • nieprawidłowego odczuwania temperatury otoczenia spowodowanego zaburzeniami gospodarki hormonalnej;
  • chęci lub potrzeby nawiązania konwersacji wykraczającej poza samo "dzień dobry";
  • braku alternatywy do zacytowanych wyżej słów, a coś do sąsiada mówić trzeba, należy przynajmniej; 
  • odczuwaniem dolegliwości związanych z afazją Wernickego;
  • udowodnienia samemu sobie, bo przecież nie nam- rodzicom, jak wiele ma się racji w takich sytuacjach, a my- rodzice tejże racji nie mamy, więc o podbudowanie własnego ego chodzi;
  • pokazania się innym przechodniom, że się wie, ach wie, co nieco na temat dziewięciodniowego (a później starszego) noworodka i że jest to wiedza absolutnie niepodważalna- znów więc zabawa z własnym ego.
Z Bratową natomiast stwierdziłyśmy, że"dzień dobry... a jemu nie jest za zimno?" to tradycyjne polskie przywitanie świeżo upieczonych rodziców na chodniku. Myślę, że powinno się ono pojawić w rozmówkach polsko- tureckich na przykład.

Jeden z pierwszych spacerów- ZAŁOŻYLIŚMY Witkowi spodenki, 
bo temperatura spadła poniżej 30 st ;)

Inne pytania i sugestie od zatroskanych przechodniów to: "a może by mu czapeczkę nałożyć?"/ "dlaczego on nie ma czapki?!", "dlaczegóż on tak płacze, a może ma kolki?", "no wie pani, te gołe nóżki wystające poza tę pani chustę to chyba zbyt duże ryzyko", "a może głodny?", "oj, dziś zdecydowanie zbyt zimno na spacer z takim małym dzieckiem". etc. 
Szczytem wszystkiego było macanie dolnych kończyn mojego Syna wystających właśnie poza te moją chustę przez nikomu chyba nieznane stare baby- jedna w sklepie, druga w autobusie, niby to ukradkiem... 

Cóż, mamy albo ambitne, albo zakompleksione społeczeństwo.
Życzymy miłego dnia :)

2 komentarze:

  1. że tak zacytuję to, co kiedyś przeczytałam w internetach: jesteś jedną z tych mam, co uważają, że wiedzą najlepiej co jest ich dziecku, bo wyobrażają sobie, że ich dziecko jest tylko ich! A są inni: sąsiedzi, dziadkowie - przecież, bratowa! Dlatego powinnaś się zastanowić co uważasz i kto decyduje o Twoim dziecku!!!!

    :D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mea culpa! Krzyżem leżeć będę, żem sobie coś takiego wyobraziła, że moje dziecko jest moje i jeszcze ojca dziecka też jest to dziecko. A że w ogóle śmiałam pomyśleć, że znamy je tak jakoś całkiem dobrze, bo jesteśmy jego rodzicami to już całkiem na kolanach przez świat dążyć powinnam!

      Usuń