Kim jesteśmy w sieci?

Czytając aktualne posty różnego autorstwa, głównie obecnych matek, odnoszę nieodparte wrażenie, że my, nasza rodzina, jesteśmy blogowym wybrykiem natury. A już na pewno jesteśmy jacyś dziwni...

Źródło: www.gibo.pl


Dziwni jesteśmy, bo mamy normalną rodzinę. Bo nasz Potomek to chciane, planowane dziecko. Bo status materialny mamy najzwyczajniejszy w świecie, czyli przysłowiowe "od pierwszego do pierwszego". Bo tylko jedno z nas to DDA, ale o tym wie i pracuje nad tym, aby nie wpływało to na jego życie, a nie usprawiedliwia się cierpiąc katusze.
 Bo mieliśmy spoko rodzinny poród, który trwał ultra krótko i wszystko poszło dobrze, a Jot odcinał pępowinę i będzie to wspominał do końca swoich dni. Bo nasze Dziecię nie ma wad wrodzonych, nie ma problemów ze zmysłami, nie ma ADHD, jest fajnym rocznym chłopaczkiem, który wszystkich kokietuje uśmiechem.
Jesteśmy dziwni, bo pomimo reputacji, jaką "cieszy się" nasz miejski szpital, te kilka dni (dokładnie osiem) spędzonych tam po wyżej wspomnianym udanym porodzie wspominam ze wzruszeniem, pamiętam pomoc, jaką otrzymałam od białego personelu (ale o nią POPROSIŁAM), pamiętam miły, choć potwornie upalny, dzień wyjścia do domu, kiedy pracownicy szpitala życzyli nam wszystkiego dobrego.
Dziwni jesteśmy, bo nasz związek jest harmonijny, bo obnosimy się ze szczęściem, a nie wylewamy wiadra żalu jedno na drugie na łamach blogów.
Ja jestem dziwna, bo nie przechodziłam baby bluesa, a nawet jeśli miałam słabszy okres po przyjściu Witka na świat, to wynagradzał mi to sam Jego widok.
Jot jest dziwny, bo kocha swojego Syna i mnie, więc i zachowuję się tak, jak na kochającego ojca i męża przystało- pielęgnuje Syna, dba o mnie, pomaga w domu, działamy na równi, ja nie muszę dopraszać się o podstawowe sprawy, działania, czynności.
I jeszcze sryliard powodów, dla których jesteśmy dziwni.

Ja wiem, są sytuacje, są przypadki. Prowadzenie blogów wielu pomaga wykaraskać się z poważnych problemów z samym sobą, z życiem, z nieudanym małżeństwem, chorobą dziecka. Cieszy mnie fakt, że dla tych, którzy tego potrzebują prowadzenie bloga to swoista, skuteczna terapia.
Wiem, że jest wiele rodzin mających problemy. Ale żeby 3/4 internetowej społeczności?
Więc albo mamy tak bardzo negatywnie doświadczone społeczeństwo, albo zrobiła się moda na obnoszenie się ze swoim nieszczęściem po sieci. Bo nieszczęście jest chwytliwe. Bo opisywane historie łapią za serce. Bo wyć się chce czytając jak bardzo ludzie w tej Polsce mają źle!
Ale ileż milej, gdy podczas czytania czyjegoś wpisu, do oczu cisną się łzy wzruszenia lub gdy mam możliwość popłakania się ze śmiechu aż mięśnie brzucha bolą jak po treningu?
Czy nie milej, Kochani, byłoby czytać o pozytywnych , wesołych zdarzeniach, o szczęściu, na które SAMI PRACUJEMY, o radości?
Nie chodzi mi o kreowanie zniekształconego obrazu naszego narodu. Dlatego też ten wpis. Bo żadna skrajność nie jest dobra...
A osobiście znam rodziny, które borykają się z dużymi problemami, głównie zdrowotnymi, a blogi ich kwitną pstrym szczęściem!
W telewizji- katastrofy, przemoc, wojny, zaułki bez wyjścia, w radiu (tym dobrym!) ciut może lepiej, choć pierwsza wiadomość i tak powala tragedią. To może na blogaskach zadbamy o "dobrą nowinę"? Tak, jak robi to ta 1/4 społeczności, którą tak kapitalnie się czyta? :)

"... twe milczenie wskaże teraz kogo wspierasz".
Mirosław Czyżykiewicz

1 komentarz: